Mieliśmy wielką przyjemność porozmawiać z Aleksandrą i Danielem Mizielińskimi, czyli HIPOPOTAM STUDIO, o kreatywności, wrażliwości na świat, książkach i o tym, jak to zrobić, żeby ciągle czerpać radość z pracy.
AdMonkey: Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem „kreatywność to słowo wytrych, którym można zasłonić niekompetencję, brak wiedzy, starań i wysiłków. Sama kreatywność nic nie znaczy, dobre pomysły ma bowiem każdy idiota”?
HIPOPOTAM STUDIO: Tak, to na pewno jest słowo wytrych. Trudno nawet zrozumieć, czym dokładnie jest kreatywność, bo może być w sumie wszystkim. Nawet w reklamie – jeśli ktoś mówi, że jest kreatywnym czy pracuje w kreacji, to tak naprawdę nie wiadomo co dokładnie robi. Zajmuje się kreowaniem czegoś czy wymyślaniem? My jesteśmy po prostu projektantami 🙂
Aleksandra i Daniel Mizielińscy są absolwentami Wydziału Grafiki warszawskiej ASP. Jako duet Hipopotam Studio zajmują się projektowaniem książek, czcionek i gier. Ich kreacje powstają przede wszystkim z myślą o dzieciach. Dla wydawnictwa Dwie Siostry stworzyli takie bestsellery jak – S.Z.T.U.K.A., D.O.M.E.K. oraz D.E.S.I.G.N., które doczekały się nagród oraz kilkunastu międzynarodowych wydań. Wszystkie czcionki z portfolio Hipopotam Studio można kupić na stronie MyFonts.com
W jaki sposób pracujecie? Wasze projekty (książki) powstają dość długo, więc tworząc projekt nie czujecie się czasami znużeni?
Tworzenie książek wymaga od nas łączenia wielu dyscyplin. W przypadku MAP trzeba było przygotować 2 kroje pisma, łącznie z cyrylicą, co zajęło nam około roku. Po drodze zrobiliśmy pięć innych książek. Ja lubię też programować, więc potrafię siedzieć dwa miesiące po 10 godzin nad kodem, ale później chcę wrócić do rysowania. I to jest właśnie fajne, że jak robimy i książki, i aplikacje, to właściwie ciągle robimy coś nowego, ciągle uczymy się nowych rzeczy.
Przeskakujecie przez kolejne projekty, macie świeżą głowę. Ważny jest „fun” z pracy, z projektowania. Jak to zrobić, żeby czerpać radość z tego, co się robi zawodowo?
HIPOPOTAM STUDIO: Po prostu robi się to co się lubi i nie robi się tego, czego się nie lubi. Jak się ma własną firmę można swobodnie podejmować takie decyzje. Dotyczy to właściwie wszystkiego, nie tylko projektowania.
Na jednym z moich ulubionych podcastów This American Life – chłopak Dishwasher Pete, który pracował na zmywaku postanowił, że będzie pracował tak w każdym amerykańskim stanie. Po prostu sprawiało mu to przyjemność i absolutnie nie uważał tego za coś gorszego. Co więcej – podróżując, w pewnym momencie stał się rozpoznawalny 🙂
Jeśli ktoś uważa, że męczy się w swoim zawodzie, to powinien zmienić zawód. Ja narzekałem na klientów, więc przestałem brać klientów. Nie wychodziło. Byłem zestresowany, zirytowany i po prostu przestaliśmy to robić. Nikt nie powiedział, że musimy się tego trzymać.
Otworzyliśmy Hipopotam Studio na 3 roku studiów i zdajemy sobie sprawę, że jeśli w pewnym momencie przestanie nam się podobać projektowanie książek, to może zaczniemy kręcić filmy 🙂
W pewnym sensie to dzieci są waszymi klientami?
Klient to jednak osoba, z którą pracuje się nad projektem, która ma bezpośredni wpływ na to jak wygląda, bo on ma spełniać jej cele.
Dzieci są raczej odbiorcami naszych książek. My nie tworzymy usługi, jesteśmy autorami książek i gier, dzięki czemu nie opakowujemy czyjejś idei w nasz projekt. Książki od początku do końca są naszymi projektami.
Czy projektując myślicie o odbiorcy? Bo z jednej strony wasze książki są piękne graficznie, ale z drugiej bardzo przystępnie tłumaczą skomplikowane zjawiska i rzeczy o których piszecie.
Zależy o jakich projektach mówimy. Jak robiliśmy gry, na przykład Pica Pic, to nie spodziewaliśmy się takiego sukcesu. Chodziło nam tylko o zdigitalizowanie kolekcji ręcznych gier i tyle. Staraliśmy się stworzyć możliwie najbliższe doświadczenie tego, że trzymasz w rękach gierkę i grasz.
Większość rzeczy projektujemy tak, żeby nam się podobały.
Jeśli mówimy o książkach, to zawsze pamiętamy o odbiorcy. Nie da się tłumaczyć czym jest spektroskopia, nie zastanawiając się ile dziecko w wieku, w którym prawdopodobnie dostanie tę książkę, wie na temat różnych zjawisk.
Dorosłym nie musimy wyjaśniać czym są procenty czy promieniowanie. Natomiast przy dziecku ciągle się zastanawiamy nad tym, ile mogło wynieść ze swoich dotychczasowych doświadczeń. I nie mówimy tu o tym, czy dziecko jest wystarczająco inteligentne, czy dorosłe, żeby wchłonąć nową wiedzę – bo dzieci są zazwyczaj dużo bardziej kompetentne w przyswajaniu informacji, niż dorośli.
Zabieramy się za tematy, w których sami chcemy się czegoś więcej nauczyć. I często jest tak, że nasze książki nie są trudne do zrozumienia, a to dzięki temu, że są pisane przez laików. Ale geeków czy nerdów, którzy będą zagadnienie drążyć, dopóki nie dowiedzą się wszystkiego, co potrzebne. Łatwiej jest nam przekazać wiedzę osobom, które wiedzą na początku tyle co my w chwili, gdy siadaliśmy do książki, albo nawet mniej…
Tak było z książką D.O.M.E.K. – nie pisał jej architekt, osoba która jest doskonale zorientowana w architekturze. My sami uczymy się, tworząc daną pozycję i tak samo uczy się nasz czytelnik.
Mamy takie zajaranie się nowym tematem i wydaje mi się, że to właśnie stanowi o naszym sukcesie.
Taki zachwyt nad wszystkim jest charakterystyczny dla dzieci. Czy dlatego projektujecie książki właśnie dla nich?
Niezupełnie, ale wiedza, którą zdobyliśmy w pracowni profesora Buszewicza, idealnie realizuje się w książce dziecięcej lub okolicznościowej. Utworach, w których obraz jest językiem, a nie tylko dodatkiem. Więc w tym przypadku książka dla dzieci dała nam największe możliwości, a jednocześnie nie odcinała możliwości zarabiania. I okazało się, że sprawia nam to dużo przyjemności oraz jest mnóstwo ludzi, którzy chcą kupować nasze książki. Dzięki temu robimy kolejne 🙂