O Syfon studio pisaliśmy już przy okazji artykułu o polskich studiach graficznych, które warto znać. Postanowiliśmy poznać ich bliżej, przyjrzeć się specyfice pracy dizajnerów, współpracy z klientem i porozmawiać o tworzeniu rzeczy, których nie ma.
Wystarczy przejrzeć kilka zdjęć na Waszym Facebooku, żeby zorientować się, że jesteście bardzo dynamicznym teamem, w którym kreatywność aż wrze. Jak wygląda Wasz proces twórczy i tzw. codzienna praca?
Hmmm, sęk w tym, że nie ma u nas czegoś takiego, jak codzienna praca – każdego dnia jest inne zadanie, inaczej zaplanowany grafik, inny start, raz kawa, raz herbata… Nie ma żadnej rozpiski a la: 8. mycie zębów, 9. przy monitorze, to nie tak.
My naprawdę staramy się do każdego projektu, a nawet każdej części projektu, podejść indywidualnie. Chociaż na przykład w początkowej fazie prac, kiedy mamy zabrać się za koncepcje wstępne, lubimy się… wyspać. Trudno wymyślić coś dobrego według tabelki godzinowej – jak jesteś wyspany, wypoczęty, wtedy o dobre pomysły dużo łatwiej. Ja w ogóle uważam, że nie da się nic dobrego wymyślić przed 11.00 (Filip).
Trzeba też pamiętać, że praca w niewielkim studio jest inna niż w agencji reklamowej – naszych Klientów staramy się poznać i dostosowujemy nasze działania do ich temperamentów, wiedzy i świadomości w dziedzinie projektowania, do tego czy im się spieszy, czy nie. To są bardzo ciekawe spotkania i w dużej mierze to właśnie one determinują podejście do projektu.
Design jest w dużej mierze kwestią gustu, jednemu coś się podoba, innemu nie. Jak sobie radzicie z konfliktami między sobą? A może jesteście jednym głosem w dwóch ciałach?
Czy jesteśmy jednym głosem w dwóch ciałach? Pewnie powinniśmy zaprzeczyć, ale z uwagi na to, że nie tylko pracujemy ze sobą, ale i żyjemy, potrafimy gasić pożary zanim staną się naprawdę poważne – chyba wiemy, jak się nawzajem „podejść” (w tym pozytywnym znaczeniu), jak się nakręcać, kiedy trzeba i przyhamować, kiedy coś powoli wymyka się spod kontroli. W tym sensie faktycznie jesteśmy sprawnie działającym dwugłowym potworem.
O gustach także i my nie dyskutujemy, każdy ma swój – a projekt, nawet jak drugiej osobie się nie podoba, można obronić po prostu przedstawiając proces dojścia do rozwiązań, inspiracje, to, co kryje się za takim a nie innym wyborem. I chyba dlatego dużo gadamy ze sobą, i co dziwne, po tylu latach jeszcze nam się to nie znudziło.
Wiele podróżujecie, „wisicie” na wielu zagranicznych wystawach, występujecie na całym świecie – jak oceniacie polski design na tle światowego?
Pytanie tylko czy jest jeszcze coś takiego, jak polski design? Nieco starsze pokolenie projektantów z Edgarem Bąkiem, Michałem Łojewskim, Jakubem Stępniem na czele zrobiło takie zamieszanie, że my, nieco młodsi, trochę nieśmiało wkraczamy w te dziwne czasy. Dziwne, bo dziś wszystko dzieje się paralelnie – powstają projekty dla Klientów, ale na stronach z portfoliami mnożą się też projekty zrobione jedynie do portfolio, bez kontekstu realnego zlecenia, bez naglących terminów. I jak to oceniać? Właściwie całe projektowanie graficzne stało się dziś nieocenialne. Taki na przykład projekt identyfikacji oparty na automatycznym składzie nie swoich liter, dodatkowo zaprezentowany na efektownym mockup’ie. Twórca identyfikacji nie stworzył ani liter, ani samej prezentacji (mockup’a), więc właściwie co stworzył? Kwestia praw autorskich (etyki?) stała się dziś niezmiernie interesująca. Tak czy inaczej mamy wrażenie, że dziś to nie jest tak, że możemy powiedzieć o jakimś polskim designie – bardzo rzadko zdarzają się projekty odwołujące się w 100% do polskiej tradycji, dziś miksuje się wszystko ze wszystkim i po prostu czasami coś z tego ciekawego wyjdzie. To globalny trend. Niestety wiele projektów powstaje bez kontekstu, bez przemyślenia, metodą kopiuj-wklej. Ale to też nie do końca wina projektantów, czasami mają parę godzin i musi być „efekt” – wszystko przyspiesza i zwyczajnie w wielu projektach widać „patenty”, trendowe zagrania, żeby tylko Klient „klepnął”. Trzeba przyznać, że na tym tle polscy projektanci – i może to jest powód do optymizmu – cały czas coś „kombinują”, wymyślają nowe drogi, nowe style, nie godzą się na „odrabianie” projektów. Kurczę, ogólnie to wciąż fascynują nas nowe pomysły, które widzimy w internecie: projekty Patryka Hardzieja, Zupagrafiki, Nikodema Pręgowskiego, SuperSuper – czasami „szczena nam opada”. Już nie mówię o naszych kolegach: Poważnym Studio, To Studio, Acapulco i wielu innych. Fajnie, że ciągle ktoś coś dorzuca do pieca – a my się jaramy. I z tej perspektywy chyba pytanie powinno raczej brzmieć: jak się ma światowy design do polskiego? My chyba powoli przestajemy być tłem.
Klient – wróg czy przyjaciel? Na stronie piszecie, że klient jest częścią procesu projektowego – czy rzeczywiście Wam się to udaje? Czy zdarzają się klienci początkowo „najeżeni”, których w trakcie prac „oswajacie”?
Klient może być wrogiem, przyjacielem, miętówką, wombatem, albo pochodzić z KPaxa – nieważne kim jest, ważne abyśmy umieli się z nim komunikować w taki sposób, żeby osiągnąć wspólne cele. Jeśli się do końca nie pokrywają, należy rozmawiać – ja akurat jestem strasznym gadułą, więc od tej strony problemów nie mamy (Filip). Najeżony Klient jest ciekawszy od takiego, który nie wie, czego chce – przynajmniej ma jakieś, na ogół gorące, emocje względem współpracy, a to jest super. Chyba najgorzej jest kiedy projekt się rozłazi, kiedy decyzje Klienta nie spływają na maila… Wbrew pozorom współpraca na linii Studio-Klient wymaga wysiłku z obu stron. Czasami – ale to bardzo nieliczne przypadki – zdarza się, że jak proponujemy Klientowi „wciągnięcie go” w projekt, to się dziwi – „przecież po to płacę, żebyście wszystko zrobili za mnie”. Ale kiedy już się zdecyduje na taką współpracę – zawsze jest pełno zabawy i frajdy, gadamy czasami o rzeczach absolutnie z projektem niezwiązanych, poznajemy się. Wtedy w momencie przekazania projektu w ręce Klienta on już go zna, projekt jest trochę JEGO, nie musi go oswajać od zera – a to dla Klientów bardzo komfortowy proces.
Klient polski i zagraniczny – czy jest różnica w podejściu do projektów i w bieżącej współpracy? Bo jak sądzę jest – w budżetach
Chyba jedyna różnica pomiędzy klientami stąd i stamtąd – choć tych drugich znowu tak dużo nie mieliśmy – jest taka, że na zachodzie, na którym marketing (kapitalizm?) ma nieco dłuższą historię, Klienci określają swoje cele dużo precyzyjniej, mają większą świadomość tego, w jaki sposób nasze projekty mogą faktycznie pomóc w realizacji ich planów. Ale to się zmienia… Może się zagalopujemy z tym stwierdzeniem, ale wierzymy w to, że niedługo na wystawę, imprezę czy do fajnej pracy nie będzie się jechało do Berlina, ale do Warszawy, Poznania, Trójmiasta. Zobaczcie choćby projekt oznaczeń na stacji Gdynia Redłowo zrobione przez chłopaków z Traffic Design – myśleliście kiedyś, że ktoś zaufa młodym ludziom, żeby zrobili „typo” na dworcu PKP? A teraz się udało i chodząc po peronie w Polsce czujemy się w końcu u siebie. To taki nasz mały patriotyzm. Klienci też się zmienili, nie rozmawiamy już z Paniami po miesięcznym kursie „marketing-zarządzanie”.
Dzielicie się wiedzą – występowaliście ostatnio w ramach Elementarza Projektanta a także w Centrum Designu Gdynia. Jak oceniacie adeptów projektowania? Czy rzeczywiście mamy teraz modę na design, jak można wnosić po liczbie chętnych na tego typu spotkania?
To nie jest moda, ale jakieś pandemonium. Festiwale, spotkania, warsztaty, nowe szkoły, kursy… Kiedy studiowaliśmy, tego wszystkiego nie było, materiały zbieraliśmy sami, wyszukiwaliśmy albumy na eBayu, nie było w powszechnym użyciu Facebooka, Behance’a – kurczę, właściwie nie wiemy, jak my to przeżyliśmy, hahaha… Nasze spotkania ze studentami są mega-super-fajne. Może mamy szczęście, ale jak dotąd za każdym razem trafialiśmy na ludzi, którzy dawali z siebie wszystko – a my to cholernie cenimy. Wtedy i my dla nich, i oni dla nas są na 100. I staramy się kroczek po kroczku wprowadzać ich w ten nowy świat, podpowiadać jakieś rozwiązania systemowe, pokazywać rozsądne podejście do samego siebie i tego, co się potrafi. Czujemy na tych zajęciach dużą odpowiedzialność, ponieważ ci przyszli projektanci często nie mają pojęcia, że niektóre umiejętności, z którymi do nas przychodzą, za kilka lat mogą być do niczego niepotrzebne. To temat na dłuższą opowieść, ale za 10 lat to, co teraz nazywamy projektowaniem graficznym, może już nie istnieć w dzisiejszej formie – może zostać opisane skryptami, liczbami; to właściwie już się dzieje. I być może będzie potrzeba jedynie kogoś do wciskania przycisku Start. Polecamy bardzo zabawny tekst Macieja Wysockiego z ostatniego 2+3D o zawodach przyszłości. W tym miejscu powinno się nieco ponarzekać na uczelnie zajmujące się projektowaniem – do tych przemian nie są przygotowane w najmniejszym stopniu. No, ale po co narzekać, skoro studenci potrafią dziś „odbębnić” tego całego magistra, a w międzyczasie jeździć po wykładach i warsztatach poza Akademią/Uczelnią – tym sposobem mają i „papier” i umiejętności, których na studiach nie zdobędą. Jak już mówiliśmy, polski zmysł do kombinowania jest być może naszą największą zaletą. Serio.
Rada dla początkujących designerów, którzy marzą o tworzeniu tylko ambitnych projektów i prowadzenia własnego studia to…?
1. Nazwijcie studio tak, żeby po roku Wam się Wasza nazwa nie znudziła.
2. Jak chcecie robić rzeczy ambitne, to pamiętajcie, że nawet opakowanie zapałek może być super wyzwaniem projektowym.
3. Jak chcecie prowadzić własne studio, to przeczytajcie „Jak zostać dizajnerem i nie stracić duszy”.
4. Nie konkurujcie ze sobą wewnątrz studia, przynajmniej w ten negatywny sposób. Grupa ludzi, w której każdy chce być lepszy od drugiego, to nie studio, tylko masochizm.
5. Nie ograniczajcie się w inspiracjach do dziedziny, w której działacie – bo tak robią wszyscy.
6. To cytat z mojego Profesora Mieczysława Wasilewskiego – twórzcie rzeczy, których NIE MA!
7. Co roku róbcie coś na kształt biznes-planu – nie takiego profesjonalnego, ale takiego dla siebie. Zaplanujcie, co chcecie osiągnąć – jak w grudniu zobaczycie, że 70% rzeczy jest zrealizowanych, to naprawdę daje kopa na następny rok. 70-80% to naprawdę dobry rezultat, chyba że plan był zbyt łatwy!
Jak wygląda Wasz plan na przyszłość? Klienci do zdobycia? Wystawy, na których bardzo chcielibyście się pokazać?
Chwilowo w planie mamy ślub… Aha, i jeszcze chcemy pobić Sagmeistera.
O Syfon Studio
Syfon Studio to interdyscyplinarne studio projektowe z siedzibą w Warszawie, założone przez Filipa Tofila i Urszulę Janowską. Oboje obronili dyplomy na Wydziale Grafiki warszawskiej ASP w 2011 roku, kształcili się również w École Nationale Supérieure des Arts Décoratifs (ENSAD) w Paryżu.
Są laureatami 1 i 2 nagrody na Biennale Plakatu BICeBé w Boliwii, zdobyli nagrody i wyróżnienia m. in. w takich konkursach jak: ED Awards, ISPC Skopje, Futuwawa, galeria plakatu AMS, Projekt Roku STGU, Międzynarodowy Festiwal Plakatu i Typografii PLASTER. Współpracują m.in. z Zachętą – Narodową Galerią Sztuki, Narodowym Centrum Kultury, Instytutem Adama Mickiewicza, Pracownią WWAA Architekci.
Dziedzinę swoich aktywności nazywają interakcją wizualną, w czym zawierają się projekty grafiki użytkowej, a także projekty artystyczne i społeczne korzystające z języka współczesnego projektowania.
Znajdziesz ich tutaj: www.syfonstudio.com