Z Grzegorzem Murdzkiem i Kubą Winnickim – specjalistami IT i miłośnikami retro komputerów rozmawiamy o magii Amigi i Atari, rosnącej popularności technologii sprzed dekad, oraz o ludziach, dzięki którym całe zjawisko staje się czymś więcej niż nostalgicznymi wspominkami. Wszystko to przed majową, drugą edycją imprezy retrogamingowej Decrunch.
Stare gry i retro komputery stały się ostatnio bardzo modne. Przybywa dużych imprez, które otwarte są także na zupełnie nowych użytkowników. Z czego to może wynikać?
Grzegorz Murdzek: Spora grupa osób pamięta czasy świetności tych komputerów. Dla takich ludzi to nie tylko sentymentalna podróż do młodości, ale też szansa na to, by kupić wymarzony sprzęt, bo wreszcie może sobie pozwolić na takie wydatki. Trzy dekady temu często nie sposób było sobie kupić z kieszonkowego komputer, albo nawet kilka różnych komputerów i się nimi cieszyć. Teraz część pasjonatów wreszcie ma na to pieniądze i może realizować marzenia sprzed lat: kupić Amigę 3000 albo 4000. Te modele wciąż kosztują relatywnie dużo i są rzadkością na rynku, ale finansowo i tak jest łatwiej, niż dawniej.
Kuba Winnicki: Środki finansowe to tylko jedna kwestia, drugą jest wiedza oraz dostęp do informacji. Obecnie dzięki aukcjom internetowym łatwiej jest budować samemu sprzęt, zdobywać brakujące podzespoły, a nawet całe urządzenia. W czasach, gdy retro komputery miały swe rynkowe premiery, często nawet jeśli miało się pieniądze, był kłopot z dostępnością. Trzeba było jeździć na giełdy do innych miast, albo sprowadzać egzemplarze z zagranicy.
Grzegorz Murdzek: Na fali tej rosnącej popularności niektóre komputery stają się białymi krukami, albo przynajmniej osiągają ceny godne unikatów. Wiele osób wyczuło koniunkturę i podbija ceny.
<
Co miały tamte komputery, czego nie mają dzisiejsze sprzęty, bo myślę, że to tez może być element, który przyciąga współczesnych użytkowników?
Kuba Winnicki: Dzisiejsze komputery mają moc obliczeniową i dostarczają rozrywki, dawne komputery były dostosowane do wymogów, ale były też przełomowe. Amiga, w odróżnieniu od wszelkich komputerów osobistych, miała o wiele lepszą jakość obrazu i dźwięku. Ktoś, kto projektował komputer, na przykład Jay Miner, robił także tak zwane Custom Chips – układy scalone dające przewagę mikrokomputerom nad typowymi PC i Mac`ami w pewnych segmentach rynku rozrywki.
Zdigitalizowany dźwięk także był przełomem. Amiga, jeśli chodzi o system operacyjny i podzespoły, wyprzedziła inne komputery o dekadę.
Grzegorz Murdzek: warto mieć świadomość, że te komputery w swoim czasie dawały przeskok, do którego można pałać sentymentem. Sama ich architektura stanowiła coś zupełnie innego, niż architektura komputerów osobistych. To inne podejście także fascynuje ludzi. Nie tylko tych, którzy odchowali dzieci i mają swoją pasję, ale i młodych, których zadziwiają tamte odkrycia. Mikrokomputery potrafią wciąż inspirować do tworzenia i pisania nowego oprogramowania.
Kuba Winnicki: To także motywuje nowych programistów i graczy do robienia gier w retro stylu.
Grzegorz Murdzek: Teraz są “indyki”, czyli indie games. Ludzie, którzy je tworzą, czerpią z pomysłów rodem z retro gier – zarówno fabularnie, jak i pod względem grafiki. Takie gry powstają w wąskim gronie osób, są tworzone przez pasjonatów, w dokładnie taki sam sposób pracowano nad grami na mikrokomputery – ludzie wracali po szkole do domu i pisali programy , bo lubili to robić. Potem mieli z tego pieniądze. To takie programistyczne chałupnictwo, które może inspirować współczesnych “indyków”.
Kuba Winnicki: Jest jeszcze jedna ważna rzecz związana z mikrokomputerami, która do dziś zachwyca ludzi. Bardzo szybki czas reakcji. Granie na joysticku, na monitorze CRT gwarantuje niemal natychmiastowy czas reakcji na nasze gesty. Dzieci na lekcjach informatyki zauważyły też, że mikrokomputery włączają się natychmiast. Oczywiście dane można było potem wczytywać z kasety…
I to już nie było takie ekspresowe…
Kuba Winnicki: Ale dziś instalacja gry na PC też może trwać długo…
Tylko nie trzeba chodzić na paluszkach obok sprzętu…
Kuba Winnicki: Z drugiej strony pamiętam, że kiedy dostałem pierwszy swój komputer Atari nie miałem żadnego urządzenia peryferyjnego. Nawet bez tego można było siedzieć i programować. Urządzenie było gotowe do działania.
Bez tych urządzeń peryferyjnych nie dawało jednak pełni możliwości, prawda?
Grzegorz Murdzek: I to także fascynuje ludzi. Ograniczenia. To właśnie one zawsze napędzały demoscenę i było widoczne w pracach konkursowych. Twórcy starali się odkrywać sposoby na to, jak można oszukać ludzki wzrok i sprawić, że choć dany komputer pozwala na wyświetlanie bardzo wąskiej gamy kolorów – widzieć ich więcej. U odbiorcy, który zna kontekst związany z owymi ograniczeniami, zauważenie takich detali daje wielką satysfakcję.
Kuba Winnicki: Łamanie limitów to podstawowy cel demosceny. Retro platformy oferują więcej możliwości wykraczania poza granice. Są też bardziej czytelne. Każdy wie ile kolorów i jakie dźwięki może wytworzyć Commodore 64, a potem przychodzi twórca i robi coś, co przeczy tym ograniczeniom. Na PC postęp technologiczny obecnie jest bardzo szybki. Coś, co dziś jest nowością, za trzy miesiące może nie robić wrażenia.
Grzegorz Murdzek: Oczywiście współczesne gry na PC także mają swoje ograniczenia, ale w przypadku retro komputerów łatwiej można było skorzystać z tych możliwości.
Kuba Winnicki: Commodore 64 nie zmieni się już nigdy, wszyscy dbają o to, by nie stosować żadnych dopalaczy, tak zwanych kart turbo.
Grzegorz Murdzek: Niektóre platformy mają też swój rozwój sprzętowy, powstają dodatki, nowe procesory…
Kuba Winnicki: Powrót do retro komputerów zawdzięczamy też pojawieniu się nowych stacji dysków, kart SD, czy CF. Kiedyś można było ledwie podłączyć twardy dysk.
Wspominacie zjawisko takie jak demoscena – czyli nieformalna grupa ludzi zajmujących się amatorsko tworzeniem demówek prezentujących osobiste umiejętności programistyczne, graficzne, czy muzyczne. Czy myślicie, ze sentyment do mikrokomputerów może wynikać także z tego, że w złotych czasach demosceny ludzie spotykali się na innych zasadach i inaczej ze sobą współpracowali?
Kuba Winnicki: Tak, to jest stara tradycja, którą sami tworzyliśmy. Nasze spotkania były efektem oddolnych inicjatyw. Pierwsze copy parties w latach 80 polegały przede wszystkim na kopiowaniu dyskietek i kaset między sobą. To była wymiana danych. Teraz mamy internet, więc może sama idea przekazywania sobie danych nie jest już tak atrakcyjna, ale wciąż można porozmawiać przy piwie…
Grzegorz Murdzek: Byłem na kilku mniejszych spotkaniach amigowców. Tu nadal następuje wymiana danych i dyskietki idą w ruch. Niektórzy – może dla sportu – celebrują to.
Kuba Winnicki: Demoscena cały czas działa. Same imprezy demoscenowe zazwyczaj wyglądają tak, że jest główna część jest wieczorem, a w ciągu dnia nie ma zbyt wielu zajęć. Jest pełne napięcia wyczekiwanie. Imprezy mieszane mają to do siebie, że jest więcej wydarzeń. Kiedy myśleliśmy o Decrunchu podjęliśmy pewne ryzyko, by zmienić nieco zwyczaje.
Grzegorz Murdzek: Często jest tak, że gracze i demoscenowcy nie współdziałają. Na szczęście pierwsza edycja naszej imprezy pokazała, że pomysł jest dobry.
Kuba Winnicki: To, że konkursy trwają przez cały dzień pozwala nam dostarczać rozrywkę przez cały czas. Formuła otwarta jest też chwalona przez rodziców, bo wiedzą, że bez problemu mogą przyjść z dziećmi i one będą się dobrze bawiły. Wieczory są bardziej hardkorowe…
Co było impulsem do powołania takiej imprezy jak Dechrunch?
Grzegorz Murdzek: Na początku miała to być mała impreza dla fanów retro gier zrzeszonych na forum internetowym. Widziałem to jako małe spotkanie na niewielkiej przestrzeni. Takie wydarzenie dla kilkunastu osób z okolicy, które przyjadą ze swoimi komputerami i będą mogły się integrować przez wieczór. Potem porozmawialiśmy z Kubą na ten temat i wyszło na to, że Kuba jest mocno związany z demosceną i chciałby zrobić imprezę bardziej rozbudowaną. Kiedy luźno rzuciliśmy hasło w naszym środowisku, okazało się, że zainteresowanie przerosło nasze oczekiwania. Musieliśmy rozbudować program i zaprosić do współpracy więcej osób.
Kuba Winnicki: Warto też dodać, że we Wrocławiu takiej imprezy nie było przez ostatnich piętnaście lat. Decrunch to powrót Wrocławia na mapę demoscenową. Dla mnie ważnym momentem była wizyta po długiej przerwie na innych imprezach w Europie. Zobaczyłem, że powstają wciąż nowe, fajne rzeczy wyłącznie na platformy nie produkowane od dwóch dekad, a wszystko to jest żywe. Właśnie to warto pokazywać innym.
Jaka jest w tej chwili sytuacja na scenie, czy dawne konflikty między miłośnikami Commodore i Atari wygasły?
Grzegorz Murdzek: Kiedyś podziały były wyraźne, a konflikty poważne. W tej chwili ma to formułę bardziej humorystyczną. Amigowcy wrzucają zdjęcie Atari w piwnicy z węglem, a atarowcy za chwilę odpowiadają zdjęciem Amigi w muszli klozetowej…
Ale na imprezie jest spokojnie?
Kuba Winnicki: Na naszych imprezach jest miejsce na wszystkie platformy, nikogo nie odrzucamy. W zeszłym roku przyszedł nawet jeden atarowiec…
Dawniej na imprezy każdy przychodził ze swoim komputerem. Jak obecnie wygląda kwestia “eksponatów” na Decrunchu?
Grzegorz Murdzek: Nadal jest tak, że każdy może przyjść ze swoim komputerem. My nie mamy aż tyle własnego sprzętu, żeby zapewnić dostęp do niego dla wszystkich gości. Większość naszych komputerów była w reżyserce i czekała w gotowości na konkursy demoscenowe. Sporo uczestników Decrunchu zgłaszało nam już wcześniej, że przyjedzie z własnym sprzętem, dzięki temu nie było problemów. Impreza dzięki temu nabrała też wyjątkowego charakteru. Samo to, że użytkownicy mogą się pochwalić swoimi mikrokomputerami i oprogramowaniem, pogadać o problemach, zintegrować się z innymi – to było wielką zaletą. Wszystkie dostępne na imprezie komputery były też w pełni sprawne.
Kuba Winnicki: i to jest ważne dla wszystkich. Nie mamy do czynienia z ekspozycją muzealną. Na wszystkich mikrokomputerach można grać, właściciele chętnie opowiadają o sprzęcie i grach, to żyje.
Jak jest z nowymi ludźmi, przychodzą młodzi ludzie, którzy są zafascynowani retro komputerami , mimo, że urodzili się już w czasach, kiedy PC i konsole nowej generacji zdominowały rynek?
Grzegorz Murdzek: Są tacy ludzie, oczywiście trudno ich liczyć w tysiącach, ale jest kilka takich osób aktywnych zarówno na forum, jak i na imprezach.Czasem piszą jakieś programy w asemblerze albo robią pixel-arty.
Kuba Winnicki: Ważne, że im się chce, żeby wszystko nie skończyło się na naszych pokoleniach, tylko przetrwało.
Czujecie, by wasze doświadczenia związane z użytkowaniem mikrokomputerów w przeszłości miały wpływ na obecną pracę?
Kuba Winnicki: W moim przypadku jak najbardziej.
Grzegorz Murdzek: Początki niekoniecznie, bo przez to, że siedziałem po nocach przy komputerze – w szkole uczyłem się gorzej. Z czasem jednak okazało się, że dzięki temu, iż dużo grałem i poznawałem zasady działania komputerów, to może nie rozwinąłem się w kontaktach interpersonalnych, ale w kontekście pracy dało mi to wiele.
Kuba Winnicki: U mnie to się przekłada zarówno na życie zawodowe, jak i hobby. Zanim pojawił się komputer, był magazyn Bajtek, dzięki któremu uczyliśmy się zasad programowania. Później to programowanie wracało przez całe życie, choć w tej chwili już nie jestem programistą. Doszło też zainteresowanie elektroniką.
Grzegorz Murdzek: W starych komputerach łatwiej było ogarniać i naprawiać różne elementy. Zmieniać podzespoły za pomocą kilku prostych narzędzi takich jak lutownica i śrubokręty.
Znacie ludzi, którzy nigdy nie mieli nowszego komputera?
Grzegorz Murdzek: U mnie na forum PPA.pl są ludzie, którzy używają tego sprzętu, jako głównego komputera. Czasem tylko korzystają ze smartfonów. Sam byłem takim użytkownikiem, który do niedawna korzystał wyłącznie z systemu MorphOS wywodzącego się z systemów amigowych. Na Morphie korzystałem z przeglądarki internetowej i poczty. Przyznam, że wygodniej mi się korzysta z tego systemu niż z OS dla Maca, czy Windowsa. Dla mnie kluczowy jest sam system operacyjny, tymczasem dla wielu ludzi ważniejsze jest to jakie aplikacje działają na danym systemie. To, co mi jest potrzebne, to na mój system jest dostępne.
Kuba Winnicki: Jest jeszcze inne, odwrotne zjawisko. Ci, którzy znali mikrokomputery, ale jeszcze nie mają swojego, korzystają z takich programów jak emulatory. Na demoscenie to temat kontrowersyjny, bo akceptowalne jest używanie emulatora jako narzędzia wspomagającego proces tworzenia, ale wszystko potem powinno działać na prawdziwej Amidze, czy Atari.
Wracając do waszej imprezy, czym druga edycja Decrunch będzie się różniła od pierwszej?
Kuba Winnicki: Przede wszystkim czasem trwania. Zamiast jednego dnia przeznaczyliśmy na to dwa dni. Mamy mnóstwo pomysłów, jak je zapełnić wydarzeniami.
Grzegorz Murdzek: Jest kilka pomysłów, miedzy innymi na koncerty i prelekcje. Popracujemy także nad komunikacją. Chcemy, by tym razem wszystko działało jeszcze lepiej.
Decrunch: Grzegorz Murdzek i Kuba Winnicki